Od kilku miesięcy staram się dosyć intensywnie szlifować swój angielski. Niestety dochodzę do wniosku, że albo po prostu jestem za mało bystry, albo bez faktycznego obcowania z tym językiem niewiele zdziałam.
Cały czas drepczę w miejscu. Mam wrażenie, że jedyne czego się nauczyłem przez ten okres to kilka nowych słówek. Jedyna rzecz, którą mogę uważać za mały sukces to rozumienie ze słuchu. Po prostu słuchanie dużej ilości materiałów po angielsku sprawiło, że lepiej rozróżniam dźwięki, które dochodzą do moich uszu. Wcześniej tekst pisany zdecydowanie łatwiej przyswajałem niż zdania wypowiadane przez innych ludzi. Nie potrafiłem wyłapać słów, były one dla mnie często niewyraźne. Teraz mam wrażenie, że to się zmieniło. To mój jedyny widoczny sukces jeśli chodzi o naukę języka angielskiego…
Niestety w dalszym ciągu nie potrafię mówić po angielsku. Z rozumieniem prostych tekstów nie jest źle, zacząłem nawet czytać książki w języku Szekspira, ale nie zmienia to faktu, że samodzielne składanie zdań sprawia mi duże trudności. Czy jestem taki tępy, czy po prostu brak obycia z prawdziwym językiem jest równoznaczny z miernym poziomem?
Poniżej wypunktuję co zrobiłem do tej pory żeby poprawić swój angielski:
- Amazon Kindle – czytnik ebooków kupiłem w 90% właśnie do nauki języka. Przeczytałem już kilka książek i mam wrażenie, że z każdą kolejną rozumiem coraz więcej. Ostatnio udało mi się zdobyć słownik angielsko-polski (oficjalnie dostępny jest jedynie angielsko-angielski), ale zastanawiam się czy taka forma czytania będzie dla mnie lepsza. Wyraz podany na tacy jest chyba przeze mnie szybciej zapominany niż „wydedukowany” z definicji podanej w języku angielskim. Biję się z myślami czy nie powinienem powrócić do tradycyjnego słownika angielsko-angielskiego.
- Lang-8 – z tym portalem wiązałem naprawdę spore nadzieje. „Prawdziwe” używanie języka zdecydowanie góruje nad suchym przyswajaniem tekstu. Niestety początkowy zapał z czasem minął i obecnie piszę na Lang-8 bardzo rzadko. Po części stało się tak dlatego, że mam wrażenie, iż coraz mniej osób było zainteresowanych poprawianiem moich wypowiedzi. Jeden z moich „nauczycieli”, który w zasadzie zostawiał ślad po każdym moim wpisie zrezygnował i usunął konto na lang-8. Od tamtego czasu kilka moich wpisów przeszło bez żadnego komentarza i straciłem początkowy entuzjazm związany z tym sposobem nauki języka.
- Blogi anglojęzyczne – na początku starałem się czytać dosyć sporo blogów poświęconych tematyce e-biznesu. W moim zainteresowaniu był Patt Flynn, Glenn Alsoop itp. „guru” e-biznesu. Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że czytanie „na siłę” nie ma większego sensu. Rynek amerykański/anglojęzyczny różni się bardzo od tego, na którym sam działam i niewiele praktycznych wskazówek mogę wynieść z czytania tych blogów. Po prostu albo coś jest oddalone od naszych realiów, albo najzwyczajniej w świecie już to wiem. Nie widzę sensu czytać w kółko o tym samym, jedynie ubranym w inne słowa. Wolę skupić się na własnych projektach niż czytać rady przeznaczone na amerykański rynek.
- Fora anglojęzyczne – z dyskusjami w obcym języku mam bardzo trywialny problem. Żeby o czymś dyskutować trzeba mieć coś do powiedzenia. Szukanie na siłę tematów do rozmowy nie jest super pomysłem. Moje dyskusje w zasadzie zakończyły się na kilku postach na forum Lonely Planet. Po prostu miałem konkretne pytanie i je zadawałem. Jakoś nie potrafię prowadzić dyskusji na siłę.
- Podcasty o e-biznesie – moja droga do pracy nie jest długa, ale stwierdziłem, że te kilkanaście minut mogę jakoś pożytecznie zagospodarować. Nagrałem płytkę z podcastami Patta Flynna, Online Business Zen i kilku innych „guru”. Słuchałem, słuchałem, słuchałem i… zbrzydł mi cały e-biznes amerykański. Ile można słuchać o tym samym? Po prostu stwierdziłem, że to nie ma sensu. Być może trochę się obyłem ze „słuchanym” angielskim, ale po pewnym czasie moje uszy miały dość ebiznesu w wydaniu amerykańskim/angielskim. Podcasty tematyczne zamieniłem na:
- Podcasty ESL – słucham ich od niedawna i jest to jeden ze sposobów na naukę, które jak najbardziej polecam. Pomysł na te właśnie podcasty podsunął mi TomFromPoland – jeden z czytelników tego bloga. Początkowo miałem wykupić płatną subsrypcję i czytać transkrypcje, ale stwierdziłem, że i tak nie mam na to czasu (a może to tylko wymówki?) więc zamiast słuchać w drodze do pracy w kółko wywodów „guru” e-biznesu (już miałem dosyć tych podcastów o blogowaniu i zarabianiu w internecie) posłucham czegoś przygotowanego wprost do nauki języka. Nagrałem na płytkę kilkadziesiąt podcastów dotyczących podróżowania i uczę się w drodze do pracy. Na razie podoba mi się taka forma o tyle, że odetchnąłem od tego całego amerykańskiego e-biznesu. Jak na razie gorąco polecam podcasty ESL – jest to praktyczny angielski podany w bardzo przystępnej formie.
Nauka była, jest i będzie…
Jak widać na polu angielskiego ponoszę na razie sromotną porażkę. Nie wiem czy kiedyś uda mi się płynnie mówić po angielsku. Jutro lecę do Belfastu i być może się przekonam czy faktycznie mój poziom jest taki tragiczny jak mi się wydaje. Może jednak przełamię się i uda mi się „pogadać” trochę w obcym języku. Być może będę miał ku temu kilka okazji. W planach mam już samodzielną podróż z Belfastu do Dublina i jeszcze jedną lub dwie wycieczki do okolicznych miasteczek. Jako, że potrzeba jest matką wynalazków liczę, że w trakcie tych krótkich wycieczek będę po prostu „zmuszony” do kilku rozmów w obcym dla mnie języku.
Co z tego wszystkiego wyjdzie pokaże czas. Na razie angielski jest moją piętą achillesową. Niestety nie obracam się w towarzystwie lingwistów, nie mam znajomych obcokrajowców, z którymi byłbym „zmuszony” rozmawiać w tym języku. Mam wrażenie, że języka obcego można nauczyć się dobrze wyłącznie używając go na co dzień. Jako, że do tej pory nigdzie nie podróżowałem nie miałem takiej okazji. Mam nadzieję, że moje pragnienie poznawania nowych zakątków z czasem wpłynie również na poprawę umiejętności komunikacji w języku angielskim.
Nie chcę żeby ten wpis został odebrany jako porażka definitywna. Cały czas będę się uczył tego języka. Nie porzucam książek czytanych na Kindlu, będę słuchał podcastów ESL, które są podane w idealnej dla mnie formie. Jak tylko będę miał coś do powiedzenia postaram się również wypowiadać na forach anglojęzycznych. Przede wszystkim jednak będę dalej dążył do tego, żeby rozwijać swój mały biznes, który za jakiś czas mam nadzieję pozwoli mi na okresowe życie w innych zakątkach Świata. Wtedy być może problem znajomości języka rozwiąże się sam…:)
Zapraszam do dyskusji w komentarzach. W jaki sposób Ty nauczyłeś się/uczysz się języka obcego?
Jak ja się uczyłem języką to starałem się mówić, mówić i jeszcze raz mówić. Za każdym razem jak byłem gdzieś sam to próbowałem komentować po angielsku wszystko co aktualnie wykonuje. Troche gorzej wygląda sprawa z odwagą do mówienia przed innymi.. Z angielskim nie mam problemu bo mój nauczyciel skupiał się nad tym dość w dużum stopniu, ale aktualnie uczę się Hiszpańskiego na własną rękę i mimo iż jakieś podstawy znam to powiedzenie czegoś przy znajmomych mnie stresuje. Jak masz odwagę to ludzie uczą się poprzez rozmawianie ze sobą na skype ; )
Druga sprawa, że samo nauczenie się słówka nie oznacza bezproblemowego użycia go podczas mówienia. Najlepiej jest układać do każdego wyrazu swój własny kontekst ; )
Oczywiscie najlepiej nauczysz sie jezyka w kraju gdzie sie go powszechnie uzywa. Tak wiec w trakcie i po wizycie w Belfascie oczekuj wg mnie sporego przyrostu umiejetnosci wladania angielskim.
To o czym Damian pisze to jest najnormalniejsza bariera jezykowa. Sam przechodzilem przez cos takiego. Mimo, ze zasob slownictwa mialem odpowiedni, pierwsze 2 tygodnie bylo meka w mowieniu. Sam problem sprawialo tylko samo odezwanie sie. U jednych pewnie krocej u innych pewnie dluzej bedzie trwal okres przejsciowy. W kazdym razie nie lekaj sie – tylko zagaduj kogo sie da. Nie odgryza Ci reki przez to 😀
Dobrze by bylo gdybys znalazl kogos to systematycznych rozmow przez skypa. Wazne by mowic. Tego w szkolach naszych pieknych nie ucza.
Milego
Witaj,
Cieszę się, że spodobały Ci się podcasty ESL 🙂 Jeff z Lucy robi naprawdę dobrą robotę.
Co do mówienia, to każdy ma chyba taki sam problem, jedyny sposób moim zdaniem to ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. Mi pomógł kurs Metodą Direct English (coś jak ulepszony Callan) a właściwie to, że jest prowadzony przez osobę która nie mówi po polsku, więc siłą rzeczy staram się wyrażać po angielsku. Choć sam kurs jest moim zdaniem także godny polecenia.
Moim zdaniem powinieneś znaleźć kogoś kto regularnie będzie z Tobą rozmawiam (uważam nawet że za pieniądze, porady Bennego że da się za free są moim zdaniem trochę naciągane) i Cię korygował, najlepiej żeby nie znał polskiego, nie będziesz miał pokusy przełączania się na „latwiejszy” język. Ewentualnie możesz spróbować uczyć się na pamięć i mówić do siebie z wariacjami dialogi z ESL. Uważam, że swobodna rozmowa to po prostu zapamiętanie i „wrycie” w połączenia neuronowe pewnych sytuacji i skojarzenie ich ze słowami/wyrażeniami. Dla mnie pewne wyrażenia angielskie w pewnych sytuacjach właśnie przez ich powtarzalność stały się naturalne.
Co do native’ów to nie wiem w jakim mieście żyjesz, ale nawet w moim miasteczku jest (było) ich kilku, kwestia determinacji i poszukiwań. Daj ogłoszenie do lokalnej gazety, popytaj w szkołach językowych, w szkołach powszechnych, może w urzędach nie wiem. Ci ludzie żyją obok Ciebie trzeba tylko do nich dotrzeć :-). Moim zdaniem konwersacje przez Skype mogą być jedynie uzupełnieniem, nie ma to jak bezpośredni kontakt, wspólne wypady na piwo, konwersacje, spotkania itp.
A Twoja wprawa do Belfastu to doskonała okazja do nawiązania relacji z native’ami (choć w ciągu kilku dni jest to dość trudne) i podtrzymywanie jej regularnie na Skype.
Pozdrawiam
Tomek
Tak jak piszecie – najważniejsze jest mówienie. Niestety mam z tym spory problem. Nawet jak mam okazję (bardzo rzadko) to ciężko mi się przełamać. Być może po prostu nie jestem stworzony do języków obcych… Zobaczymy jak to będzie dalej. W każdym razie będę cały czas próbował. Może ten Belfast pozwoli mi się w pewnym stopniu przełamać.
Tom – masz rację z tymi kursami i rozmawianiem, tylko, że ja angielskiego uczę się niejako dodatkowo. Czasu nie mam za dużo. Wracając z pracy (albo przed pracą) dłubię cały czas przy stronach i tak jakoś się schodzi. Chociaż stwierdzam ostatnio, że 90% czasu spędzam przed komputerem bezproduktywnie. Latam po blogach, szukam nie wiadomo czego. Być może wystarczy po prostu lepiej zagospodarować czas. Muszę nad tym popracować:)
Hej Łukasz,
Widzę, że złapał Cię językowy dołek. Tak bywa,grunt to się nie przejmować.
Nie odrazu Kraków zbudowano. Ja od kilku lat zmagam się z angielskim w kraju anglojęzycznym i powiem szczerze nadal mam problem ze zrozumieniem języka mówionego i z mówieniem. Zwłaszcza z poprawnym mówieniem. Ale grunt to się nie przejmować tylko ćwiczyć nawet na sucho do samego siebie.
Ja mam ten problem, że najpierw mówię a potem myśle więc generalnie u mnie angielska gramatyka leży i kwiczy a ludzie nie zawsze mnie rozumieją, ale każdy Irlandczyk ma wyraźna mimikę więc odrazu idzie poznać, że nie zrozumiał.
Łukasz jak już wylądujesz na Irlandziej ziemi nie przeraź się, że nie rozumiesz ni słowa, Dubliński akcent to powód do żartów wielu anglojezycznych nacji. Trzeba się przyzwyczaić do tego akcentu, nawet czasami ludziom anglojęzycznym jest trudno zrozumieć co Dublińczycy do nich mówią. I nie odpuszczaj jak czegoś nie zrozumiałeś poproś o powtórzenie wolniej albo innymi słowami. Napewno zostaniesz życzliwie potraktowany.
Pozdrawiam
Nie tylko Ty masz takie problemy. Ja też ostatnio zauważyłem u siebie, że czytając jakieś artykuły na blogach np. ostatnio o podróżowaniu zrozumiałem w 80%. Problem polega na tym, że samemu nie umiem napisać czegoś większego. Pojawia się problem przy doborze słów i ustawieniu ich aby tworzyły logiczny ciąg.
Jeśli chodzi o Twój wyjazd to nic tylko czekać na relacje z tej podróży bo jestem ciekaw na ile będziesz ich rozumiał.
Piszesz, że w dalszym ciągu nie potrafisz mówić po angielsku, a następnie wypisujesz rzeczy, które zrobiłeś, żeby to zmienić i nie ma wśród nich niczego, co pomaga nauczyć się MÓWIĆ.
Czytając po angielsku poprawiasz umiejętności czytania po angielsku. Słuchając po angielsku poprawiasz umiejętności słuchania po angielsku.
Jeżeli chcesz się nauczyć mówić, nie nauczysz się tego słuchając podcastów albo czytając książki. Możesz się nauczyć mówić tylko mówiąc.
Nie wypisuj wymówek, tylko znajdź anglojęzycznego native speakera (z akcentem, który chcesz opanować, np. Amerykanina), który chce się nauczyć polskiego i gadaj z nim na Skype.
Poszukaj na Couchsurfingu czy w Twoim mieście nie ma zorganizowanej jakiejś grupy i czy przypadkiem nie należą do niej jacyś obcokrajowcy, a najlepiej native speakerzy angielskiego.
Albo znajdź nawet Polaka, który mówi po angielsku płynnie, i gadaj z nim po angielsku. Tak samo możesz mówić nawet do siebie i starać się myśleć po angielsku.
Możliwości jest mnóstwo. Jeżeli będziesz dalej tylko słuchał i czytał, to dalej będziesz poprawiać tylko te umiejętności. Nie da się nauczyć mówić w obcym języku nie mówiąc.
Co do przełamywania się – nauka języków w dużej mierze nie polega na samych językach, ale na umiejętnościach społecznych. Popracuj nad pewnością siebie. Nie zastanawiaj się czy ktoś Cię na 100% zrozumie czy nie, ale po prostu mów. Jak ktoś nie będzie Cię rozumiał to poprosi o powtórzenie, tak samo zrobisz Ty jak nie zrozumiesz kogoś innego. To normalne, że jeżeli mówisz w obcym języku, możesz mieć problemy z komunikacją. Grunt to być wyluzowanym i umieć śmiać się ze swoich błędów i nie panikować. Płynność czy umiejętność wyłapania z rozmowy sensu nawet jak nie znasz wszystkich słów albo nie rozumiesz akcentu rozmówcy przychodzi z doświadczeniem.
BTW nie wiem jak dla Ciebie, ale dla mnie wszystkie brytyjskie i irlandzkie akcenty są masakrą. Jeżeli do tej pory słuchałeś tylko amerykańskich audio, to możesz mieć w Irlandii spore problemy ze zrozumieniem ludzi, szczególnie tych z mocnym akcentem. Brzmi to zupełnie inaczej niż amerykański czy kanadyjski akcent.
A ja podsunę Tobie coś innego. Sam się z tego uczyłem.
Wieczorami biorę psa na spacer, zakładam mp3+nauszniki i słucham. Każdą „lekcję” słucham 3 razy. Pierwszy raz, żeby zobaczyć o co chodzi i czy słownictwo tam zawarte mi się przyda. Jeśli tak, to słucham drugi raz, ale tym razem zdanie po zdaniu, dialog po dialogu, ćwiczenie po ćwiczeniu, powtarzam na głos (żebyś wiedział jak się ludzie gapią 🙂
Trzeci raz słucham na kolejnym spacerze, w ramach utrwalenia.
Na stronie do każdej lekcji załączona jest instrukcja po polsku i najważniejsze słownictwo.
Lekcje odbywają się na zasadzie rozmów pomiędzy polką i anglikiem.
Pliki RAM otwieramy Realplayerem lub można sobie skonwertować do MP3 🙂
http://www.bbc.co.uk/polish/everydayenglish/
Pozdro!
Na pocieszenie napisze, ze nieprawda jest, iz nie da sie nauczyc jezyka bez uzywania go na co dzien. Pierwszy raz uzylem angielskiego w praktyce w wieku dwudziestukilku lat (po typowym w Polsce procesie nauki – czyli troche w LO, troche na studiach, troche z filmow i na wlasna reke) i nie mialem problemow, zeby sie dogadac.
Łukasz, chyba to byłem ja na „Lang-8”. Skasowałem konto na Lang-8, ponieważ ciągle dostawałem spam. Ale jeszcze czytam Twój blog. Mam podobny problem z językiem polskim.
hej
Pare lat uczylam sie, ale tez stwierdzilam, ze jestem za tepa, a to naprawde zniecheca do nauki.
To jest strona, ktora ostatnio znalazlam i to co tam przeczytalam trafilo do mnie.
Mam nadzieje, ze podniesie cie to na duchu tak jak mnie 😉
Pamietaj, nikt nie jest tepy (nawet ja) tylko nie wiemy jak sie uczyc.
http://isel.edu.pl/index.php
Pozdrawiam
Powiem Ci że wystarczy posiedzieć kilka tygodni w kraju z angielskim urzędowym i od razu twoje umiejętności urosną o wiele więcej niż nauka na sucho.
Łukasz,
A może po prostu udostępnić kanapę (www.couchsurfing.org) bądź prysznic? (www.warmshowers.org) Wtedy siłą rzeczy będziesz musiał trochę pogadać w obcym dla siebie języku, a dobrać możesz sobie native speakera. Oczywiście ma to także wady: Raz wypadałoby znaleźć trochę czasu dla takiej osoby, a nie zostawić samej sobie (ale przecież chcesz pogadać więc to może nie problem) Dwa na taką gościnę musiała by wyrazić zgodę Twoja małżonka.
Nie powinieneś się także zamartwiać, że nie umiesz dobrze mówić po angielsku i zastanawiać się czy jesteś dość bystry. Mam wrażenie, że taka bierna znajomość języka, to dosyć powszechna przypadłość. Ja sam mam podobnie. Nie mam problemu aby czytać książki czy blogi po angielsku, ale aby coś napisać (a tym bardziej powiedzieć) to już jest dla mnie trudność. Rada jest na to tylko jedna: mówić, mówić, mówić. Zgodnie z przysłowiem ćwiczenie czyni mistrza. Po prostu trzeba się przełamać. W zasadzie cały blog Bennego jest o tym aby zacząć mówić (może ten wpis pomoże: http://www.fluentin3months.com/the-smartest-decision-you-will-ever-make-to-achieve-fluency/ a z angielskim może być nawet łatwiej)
Pozdrawiam serdecznie.
Grzegorz.
Witaj. Żeby mówić płynniej w obcym języku musisz się nim otoczyć. Mów sam do siebie w myślach, prowadź nawet sam ze sobą dyskusje na rozmaite tematy, To jedna z prostszych metod. Inną (ciekawszą i lepszą) jest znalezienie partnera językowego, z którym np. będziesz mógł porozmawiać na skype. Jest mnóstwo portali, poprzez które możesz poznać takie osoby, np. italki.com. Wtedy będziesz robił o wiele większe postępy. Pozdrawiam i życzę powodzenia:)
Nauka języka „na ulicy” w danym kraju jest świetną możliwością ale raczej na utrwalenie wiadomości i sprawdzenie się w prawdziwej rozmowie (pewność siebie, szybkie składanie zdań itp) niż na naukę samą w sobie. Jeśli ktoś nie przygotuje się „na sucho” w domu czy w szkole to na ulicy się niczego nie nauczy. Myślicie, że osoba, która nie zna ani jednego słówka w danym języku jedzie sobie za granicę i za 3 tygodnie wraca jako native speaker?
Do tego trzeba rozróżnić dwie sprawy: 1. porozumiewanie się, 2. prawidłowe używanie języka. Jedno z drugim niekoniecznie idzie w parze. Jeśli kogoś na ulicy spytamy w danym języku na zasadzie „wiedzieć Ty godzina jest który?” to prawdopodobnie nasz rozmówca zrozumie o co pytamy i nawet nam odpowie ale nie będzie nas poprawiał ani w sprawie gramatyki ani wymowy. Do tego potrzebny jest nauczyciel (w szkole, na kursie, czy inna osoba nastawiona na poprawę naszego języka). My po takiej rozmowie możemy być cali szczęśliwi, że już nam „nieźle” idzie i napisać sobie na blogu „byłem za granicą i z językiem nie miałem problemu” ale chyba nie o to nam chodzi, prawda?
Otoczenie się językiem jest bardzo ważne, ale nie najważniejsze.
@seb2k6
+1
Ja również uważam, że celem każdego powinno być _poprawne_ używanie języka, chociażby ze względu na szacunek do rozmówców native’ów. Komunikowanie ok, jest ważne, ale gdy nie czynimy postępów na drodze poprawnego wysławiania się to jest moim zdaniem błąd i brak szacunku dla języka którego się uczymy.
Dlatego jestem zwolennikiem bardziej tradycyjnego podejścia do nauki języka i mam wrażenie, że wszyscy co szukają „magicznej pigułki” żeby nauczyć się języka szybko i bezboleśnie, tak naprawdę szukają świętego Graala który jest przed ich nosem 🙂
Ja np. uczę się metodą bezpośrednią (Direct Method for English) i muszę przyznać że widzę postępy w języku jeśli chodzi o mówienie, jego poprawność, właśnie na kursie dzięki korekcji i doborze materiału nauczyłem się poprawnych form które stały się naturalne. Jest to pierwszy kurs na który chodzę z przyjemnością (pomimo wad kursów jako samych w sobie).
Inne kursy nie skupiały się na mówieniu i nie było takich efektów, tu 90% kursu to mówienie i słuchanie, czytanie i pisanie jest małą częścią, ale to można rozwijać samodzielnie. Jeśli ktoś może pozwolić sobie na naukę tą metodą to polecam, z tym że trzeba się uzbroić w cierpliwość, trafić na dobrego, zaangażowanego nauczyciela, bo to jest proces żmudny i długi, co za tym idzie dość kosztowny 🙁
Rozmawianie na Skype z nativem jest ok, ale z mojego doświadczenia wynika, że b. trudno jest znaleźć zaangażowanego i zmotywowanego rozmówcę/nauczyciela który będzie rozmawiał z nami min. 2h tyg. przez rok/dwa. Poza tym kwestia materiału do nauki, jego trudności/stopniowania, kompletności itd.
Uważam, że lepiej rozmawiać z kim nawet na skype przez 20 minut w tygodniu, niż wcale. Zresztą nie trzeba się skupiać na 1 osobie, kiedy możemy mieć takich partnerów wielu. To jest nawet korzystniejsze, bo każdy mówi w troszkę inny sposób. Zaangażowanego partnera również można znaleźć. Jest mnóstwo ludzi, którzy uczą się polskiego i również potrzebują partnera w tym samym celu. Takie rozmowy są z korzyścią dla obu stron. Oczywiście nie twierdzę, że znajdziemy kogoś takiego w ciągu jednego dnia, lub będzie to pierwsza napotkana osoba – ale jest to możliwe. Sieć daje duże możliwości, a jeśli ktoś nie może być za granicą cały czas lub nie ma kasy na kursy, to trzeba sobie jakoś radzić. Pozdrawiam:)
Dodam jeszcze tylko, że najlepiej jest gdy partner jest z podobnej strefy czasowej. Poznałem kiedyś osobę, która była chętna rozmawiać jednak trudno było nam się zgrać, ze względu na przesunięcie czasu.
@Daniel
Ja tego nie neguje, ale moje doświadczenia są zniechęcające. Głównie jak piszesz przez strefę czasową, a z drugiej strony jest trochę ludzi którzy chcą nauczyć się polskiego ale mało w tej kwestii robią 🙁 Widzę to chociażby po Lang-8. Życie. Ja poza tym mam problem z rozwinięciem wirtualnej znajomości ale tu bardziej pewnie winne są moje umiejętności społeczne niż językowe, choć w realu aż takich problemów nie mam, jak sądzę 🙂
Nie neguje wartości rozmów, ale uważam, że deprecjonowanie kursów na rzecz li tylko „rozmów z nativem” jest niewłaściwe. Zgadza się kursy mają wiele wad, większość osób nic poza przychodzeniem na zajęcia (i to nieregularnym) nie robi, nauczyciel dostosowuje się do tempa najsłabszego ucznia itd. to wszystko prawda. To są wady z którymi ciężko polemizować, i mnie też denerwują. Ja mimo wszystko wynoszę więcej z mojego kursu, sam nie przerobiłbym tego materiału, nie rozwinąłbym się tak w mówieniu (mówię o moim konkretnym przypadku).
Planuję następnego języka nauczyć się bez pomocy kursu językowego, tylko samouczki, net + ew. korepetycje z nativem (jak go znajdę). Zobaczymy jak mi pójdzie 🙂
Już wcześniej o tym wspomniano, ale muszę to podkreslić – couchsurfing. Mam kilkunastu couchsurferów (w tym zawsze kilku native speakerów) w roku i jest doskonała okazja by poćwiczyć język.
Jak zaczynałem moją przygodę na CS-sie, to mieszkałem jeszcze z rodzicami i chociaż był to problem, żeby ich przekonać o tego, to ostatecznie sami bardzo się tym zajarali właśnie dlatego że mogli sobie „pogadać”.
To działa. Nie trzeba być nawet podróżnikiem. Po prostu zapraszaj cudzoziemców do swojego domu. A język to tylko jeden z wielu pozytywnych aspektów tej społeczności.
Dzięki wszystkim za komentarze i porady. Nie odpisywałem, bo trochę się „wyłączyłem” będąc na Wyspach… Zapewne zwolennicy mówienia gdzie tylko się da i ci, którzy polecają uczęszczania na różnego rodzaju kursy mają rację. Najlepiej po prostu starać się uczyć i efekty z czasem przyjdą.
Dziś wróciłem z Belfastu i muszę jednak przyznać rację sebowi2k6 i Tomowi. Dogadał bym się zapewne i w języku chińskim (język migowy jest zapewne wszędzie ten sam…:)), rozchodzi się raczej o poprawność, z którą jest problem przy uczeniu się „na czuja”. Prostych zwrotów byłem w stanie użyć, jak Irlandczyk powtórzył dwa razy to co miał mi do powiedzenia to nawet zrozumiałem, ale poziom mojego angielskiego ciężko nazwać czymś więcej niż „dukaniem”. Zwolennicy „używania” języka mają jednak również sporo racji. Pewnych zwrotów i zachowań po prostu uczy nas życie. Wątpię, że na jakimś kursie dowiedział bym się jak jest „doładowanie telefonu” po angielsku. Potrzeba matką wynalazków i już wiem:) (nawet nie musiałem sam doładować karty. Miła Pani w sklepie zrobiła to za mnie…:))
Prawda jest również taka, że motywacja ma tutaj bardzo duże znaczenie. Aktualnie uczę się wyłącznie dla siebie, nie ma w tym głębszego celu. Kilka miesięcy temu myślałem o próbie wejścia na rynek anglojęzyczny i trochę tym się motywowałem. Na dzień dzisiejszy zostaję w Polsce (jeśli chodzi o biznes) i angielski w stopniu dużo wyższym niż obecnie posiadam nie jest mi niezbędny.
tonywob – tak – o Ciebie mi chodziło:)
Łukasz, masz całkowitą rację z tą motywacją, gdy nie ma wyraźnego celu lub jest on niejasny to ciężko jest poświęcić wysiłek i czas, no bo w imię czego 🙂 Sam to widzę po sobie, aktualnie radzę sobie jakoś z angielskim, i gdyby nie kurs który wymaga jako takiej systematyczności to nie wiem czy dalej bym się uczył. Ja podobnie jak Ty w e-biznesie po prostu zaufałem metodzie, staram się na bieżąco uczyć i wierzę, że za jakiś czas będę po prostu lepszy.
W ogóle stawianie celów, ich realizacja i motywacja to temat rzeka 🙂
Pozdrawiam
Tomek
P.S. Gratuluję osiągnięcia 4. z aktualnych celów, chyba Ci umknął 🙂
Jeszcze trochę brakuje. W tej chwili komentarzy jest około 700.
Hmm, myślałem, że liczba w linku do komentarza (po słowie comment) jest miarodajna (bo wskazuje 1050 teraz) 🙂
Hmm – faktycznie. W panelu widzę jednak 781 komentarzy. Być może liczba przy linkach uwzględnia spam, który został od razu skasowany. Nie wiem. Dla mnie 1000 będzie jak w panelu pojawi się taka liczba.
W nauce języka tak jest często, że wydaje się, że drepczesz w miejscu, pół roku uczysz się słówek, potem wyjeżdżasz za granicę i nagle zauważasz, że zrobiłeś postęp. Więc jesteś na dobrej drodze. Ja na razie umiem dobrze angielski i hiszpański, ale i tak dużo mi brakuje. I tak samo miałem czasem nie widziałem postępów, ale potem nagle w rozmowie zdaję sobie sprawę, że znam to słówko – i to jest fajne. Motywacja jest ważna – zawsze przed wyjazdem do obcego kraju chce mi się bardziej 🙂 Powodzenia!
A ja do nauki polecę taki programik paltalk. To jest komunikator (czat głosowy),który trzeba sobie zainstalowac w kompie. Pokoi tematycznych jest mnóstwo, ale między nimi takie,które są przeznaczone tylko do nauki języka. Wchodzą tam ludzie z całego świata, moderatorzy przeprowadzają różne ćwiczenia, można pisać, czytać, słuchać i mówić. Fajna rzecz.
Języka obcego oczywiście najlepiej uczyć się za granicą w środowisku native speakerów, np. Brytyjczyków. Inne nacje mówią łamaną angielszczyzną, a akcentowanie Francuzów czy Chińczyków mówiących po angielsku wręcz utrudnia zrozumienie. Trzeba dojść do tego etapu, aby zacząć myśleć w obcym języku. Wtedy jest good. Mnie udało się to po jakichś 3 miesiącach pobytu w Wielkiej Brytanii na studiach, choć oczywiście wcześniej uczyłem się języka angielskiego około 10 lat. Nauka języka za granicą to fantastyczna przygoda i tylko wtedy nauczysz się tzw. proper English. Z podręczników tylko oficjalnych sformułowań, które nierzadko niewiele mają wspólnego z rozmowami w realu.