Kreta, Maleme i… „All time All inclusive”

Kreta

Dzisiaj opiszę pokrótce moją pierwszą wycieczkę do ciepłych krajów i pewien pomysł, który narodził się w mojej głowie w trakcie wylegiwania się na leżaczku i popijania zimnego piwka. Do wyjazdu gdzieś dalej niż nad polskie (piękne) morze zabieraliśmy się z żoną od dłuższego czasu, ale zawsze coś stawało na drodze naszym planom. W tym roku postanowiliśmy, że urlop zaklepiemy sobie wcześniej, a z wycieczką zaczekamy do ostatniej chwili i pojedziemy na tzw. „last minute”. Tak też zrobiliśmy i w dniu 21 września rano jechaliśmy na lotnisko, z docelowym kierunkiem: Kreta…

Nigdy nie byliśmy na tego typu wyjeździe i nie za bardzo wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać. Na lotnisku przez moment byliśmy trochę zagubieni, ale po chwili odnaleźliśmy stanowisko Itaki (nasze biuro podróży) i powoli przebrnęliśmy przez wszystkie procedury. Nie ukrywam, że kilka lotów do Belfastu było bardzo pomocnych – mniej więcej wiedzieliśmy już jak wygląda odprawa na lotnisku i nie musieliśmy się dodatkowo stresować. Od momentu wejścia na pokład samolotu do lądowania na lotnisku w Chani minęły łącznie jakieś trzy godziny, co z czasem dojazdu na zachodnie wybrzeże Polski jest czasem iście ekspresowym (pamiętam z Rewala wracaliśmy samochodem bodajże 11 godzin…).

Kreta – lotnisko i dojazd

Pierwsze wrażenia z kreteńskiego lotniska nie były może rewelacyjne, jako, że warszawskie Okęcie jest dużo większe, ładniejsze, czystsze, nowocześniejsze… Jednym słowem nie mamy się czego wstydzić. Po wyjściu z samolotu przywitało nas ciepłe powietrze, zachmurzone niebo i pierwsze palmy jakie w życiu widziałem. Palmy są drzewami, które kojarzą mi się rajskimi widokami, jakie do tej pory oglądałem jedynie za szklanymi ekranami monitora i telewizora. Od tego momentu zaczęło mi się na Krecie podobać.

Lotnisko w Chani

Na lotnisku czekała na naszą wycieczkę Pani z Itaki, która podała nam numer autokaru i powiedziała „radźcie sobie sami”. Trochę żartuję, ale do hotelu jechaliśmy już bez polskiej opieki – jedynie z greckim kierowcą. Droga była niestety deszczowa i na naszych twarzach pojawiły się pierwsze oznaki wątpliwości. Deszczu nie braliśmy pod  uwagę, a tu taka niemiła niespodzianka. W trakcie krótkiej podróży do hotelu (około 30 minut) oglądaliśmy sobie Kretę z za okna autokaru. Powiem tylko jedno – pocztówki kłamią. Nie jest tak pięknie jak przedstawiają to foldery z biur podróży i inne reklamowe akcesoria. Kreta jest strasznie zaniedbana, brudna i nieuporządkowana. Najbardziej rzucają się w oczy niedokończone budynki, co spowodowane jest, z tego co się dowiedziałem ulgami podatkowymi. Dom w budowie = mniejsze podatki. Dlatego na Krecie „w budowie” jest 90% wszelkich budynków. Nie wygląda to ładnie (wystające druty zbrojeniowe na dachach) i trochę psuje obraz rajskiej wyspy.

Trochę ponarzekałem, ale takie było moje pierwsze wrażenia. Później przekonałem się, że te wszystkie „mankamenty” da się przeboleć i trzeba się cieszyć innym pięknem jakim Kreta jest po prostu przepełniona. Na butelki walające się przy drodze i druty wystające z dachów można po prostu przymknąć oko…

Wreszcie w hotelu

Po dojechaniu na miejsce naszym oczom ukazał się dosyć spory hotel, do którego zniecierpliwieni udaliśmy się żwawym krokiem. W recepcji miły Pan kazał nam wypełnić karteczkę (meldunkową?), gdzie wpisaliśmy swoje dane i w zamian otrzymaliśmy klucz do naszego pokoju 418. Jeszcze kilka wskazówek od obsługi (z wrażeń i mizernej znajomości angielskiego nic nie zrozumieliśmy), założenie opasek all-inclusive i ruszyliśmy na czwarte piętro szukać naszego lokum.

Hotel

Po chwili byliśmy w miejscu, które przez kolejny tydzień miało być naszą bazą wypadową do wszelkich uciech na Krecie. Ja byłem wniebowzięty z uwagi na widok, który po prostu zapierał dech w piersiach. Nie przeszkadzał mi brak okna w pokoju (jedynie wyjście na balkon), cieszyłem się wspaniałym widokiem, który oglądałem do tej pory wyłącznie w telewizji i na stronach internetowych. Od tego momentu zaczęły się nasze wymarzone wakacje…

All inclusive – typowy dzień w hotelu

Jako, że nasza wycieczka trwała tylko tydzień nie mieliśmy zbyt wielu okazji/chęci do zwiedzania wyspy. Stało się tak po części dlatego, że przytłoczył nas komfort jaki zastaliśmy w hotelu i zakres przyjemności jakie wchodziły w  magiczne słówka all inclusive. Żeby nie przeciągać napiszę po prostu jak wyglądał typowy dzień leniuchowania.

Ranek

Pobudka około godziny 9:00 i udanie się na śniadanie, które serwowane było w głównej restauracji hotelowej. Tam czekały na nas szwedzkie stoły i potrawy jakie tylko można sobie zażyczyć. Nigdy wcześniej nie byłem na tego typu wycieczce i słysząc od znajomych „szwedzki stół” myślałem o kilku daniach na krzyż i znanych zawodach z cyklu „kto pierwszy, ten lepszy”. To co zastaliśmy w hotelu przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Dań były dziesiątki: mięsa, sery, ryby, sałatki, wędliny, różne napoje, alkohole itd. Wiem, że to trochę głupie zachwycać się tak jedzeniem, ale uwierz mi, że byliśmy w szoku. Zresztą nie tylko my… Byliśmy świadkami jak goście hotelowi chodzili z kamerą i nagrywali po prostu wszystko co znajdowało się na stołach. Żeby nie było zaraz, że Polacy tacy a nie inni dodam, że nie byli to nasi rodacy…

Basen

Po najedzeniu się do syta szliśmy trochę poleżeć przy basenie. Żona się wygrzewała i opalała, ja szukałem tradycyjnie cienia i czytałem jakąś książkę (Kindle daje radę – projektanci tego urządzenia zasługują na Nobla – przewracanie kartek jedną ręką to jest to). Dodam jeszcze, że wreszcie nie musiałem panicznie unikać słońca jak robiłem to zawsze nad Bałtykiem, gdzie kładłem się za parawanem i zdychałem z wycieńczenia. Tu wystarczyło rozłożyć parasol i każdy miał  coś co lubił. Żona słońce, ja cień…;-) Czytanie, opalanie, pływanie w basenie. Tak wyglądały kolejne godziny. Ewentualnie wstawaliśmy i przenosiliśmy się 50 metrów dalej, na plażę morską i kompu kompu w morzu śródziemnym, co szczególnie mi sprawiało niesamowitą frajdę. Momentami czułem się (i pewnie zachowywałem) jakbym miał 5 lat. Po prostu fale były cudowne. Nie miałem z nimi szans i moment kiedy musiałem się poddać pędowi wody był niesamowity. Szkoda tylko, że dno  i plaża były bardzo kamieniste…

Plaża

Oczywiście obok basenów/plaży znajdował się bar, gdzie do woli można było kosztować wszelkiego rodzaju trunków i innych specjałów. Ja sączyłem piwko, żona pinnacoladę i byliśmy naprawdę szczęśliwi. Pierwszy raz w życiu podobało mi się leżenie, obijanie i nic nierobienie. Mogłem leżeć plackiem, czytać książkę, kąpać się w basenie i niczym się nie przejmować…

Popołudnie

Od 12:30 przy barze basenowym serwowany był obiad (a raczej lunch). Nie trzeba było nawet schodzić do pokoju tylko od razu z leżaczka szło się na posiłek i po konsumpcji można było dalej oddać się relaksowi. Dodam jeszcze, że oprócz „zwykłych” dań serwowano jeszcze potrawy chińskie i włoskie (jednego dnia to, drugiego to). Wybór był naprawdę przeogromny. Na deser zajadaliśmy się miejscowymi owocami, z których największe wrażenie (szczególnie na mojej żonie) zrobiły pomarańcze. To co jemy u nas niestety nie umywa się…

Wieczór

Kolacja (objadokolacja?) w krajach południowych jest najważniejszym posiłkiem. Panowie powinni założyć długie spodnie i pełne buty. Tak też czyniłem, żeby zachowywać się jak najbardziej „w porządku” w stosunku do miejscowych. Codziennie goście przed wejściem do sali, gdzie serwowano kolację byli witani przez obsługę. Jednym razem szampanem, innym jakimś drinkiem, czasami polskim „dzień dobry”, „smacznego”. Zawsze było to miłe i wywoływało uśmiech na ustach. Zastanawialiśmy skąd oni wiedzą, że my jesteśmy akurat z Polski…

Wieczór nad basenem

Po kolacji zazwyczaj szliśmy nad baseny, kładliśmy się na leżaku i gaworzyliśmy z żoną na różnego rodzaju tematy. Cisza, spokój, pięknie podświetlone baseny, nikt nie krzyczy, nie woła „lody, lody”. Rewelacja. Wieczorkiem naturalnie spożywaliśmy jakieś piwko, szliśmy na śmieszne zabawy w tzw. pomieszczeniu dyskotekowym. Codziennie o 22:00 było jakieś przedstawienie/zabawa. Jednego dnia był to quiz muzyczny, innego wieczór grecki, jeszcze innego pokaz tańca latino (chyba najfajniejszy pokaz w trakcie naszego pobytu). Potem o 23:00 była dyskoteka, ale my już na tyle zdziadzieliśmy, że o tej godzinie szliśmy już do pokoju…

Dodam jeszcze, że atrakcje zapewnione przez hotel mogłyby zadowolić chyba każdego. Były boiska do koszykówki, siatkówki, minigolf, ping-pong itp. Bezpośrednio w hotelu można było również wynająć samochód, skuter. Jeśli kogoś to interesuje to koszta kształtowały się mniej więcej następująco:

  • mały samochodzik: 50E/dzień
  • mały skuterek 20E/dzień
  • motocykl typu Suzuki Vstrom 650 40E/dzień
  • rower górski 10E/dzień

Jednego dnia wypożyczyłem sobie rower i pojeździłem kilka godzin po wyspie, w czasie kiedy żona prażyła się na słońcu. Odskocznia od leżenia i hodowania sadła była niesamowita. Z wycieczki jaką sobie zafundowałem byłem bardzo zadowolony. Przy okazji przekonałem się, że woda na Krecie to naprawdę artykuł niezbędny do przetrwania. Cena na szczęście nie jest wygórowana, mimo ogólnych cen raczej wyższych niż w naszym kraju. Kupowałem w trzech miejscach i butelka 0,5 litra kosztowała mnie 0,20-0,50E z tego co pamiętam. Ta najdroższa pochodziła jednak z knajpki uwiecznionej na poniższej fotce. Cafe 107, bo tak nazywał się ten bar, znajduje się obok cmentarza żołnierzy niemieckich i cena 0,5E jest po prostu trochę „turystyczna”.

Rower

Jedyną wycieczką jaką odbyliśmy z żoną w trakcie naszego wyjazdu była wizyta w mieście Chania. Ładne, ale turysta ze mnie marny i ciężko mi się zachwycać uliczkami, straganami i pięknem architektury. Pokręciliśmy się trochę, przekonaliśmy się, że zielone światło dla pieszego nie oznacza, że ktokolwiek ustąpi (skuterzysta ma zawsze pierwszeństwo…:)), pstryknęliśmy parę fotek i wróciliśmy do hotelu. Z tym też nie było łatwo, bo na dworcu autobusowym panował istny chaos. W informacji powiedzieli nam, że mamy wsiąść do autobusu A, w trakcie kupowania biletu B, w końcu wsiedliśmy do C…:) Zresztą nie tylko my mieliśmy problem w tym temacie. Zdezorientowaniu byli po prostu wszyscy podróżni. Na szczęście udało się wrócić i mogliśmy dalej cieszyć się odpoczynkiem.

Morze

Pobyt minął bardzo szybko. Nim się obejrzeliśmy trzeba było wracać do domu i zapomnieć o rajskich widokach i ładnej (chociaż trafiliśmy podobno najgorzej jak tylko się dało) pogodzie. Powrót nie należał do najprzyjemniejszych. Najpierw oczekiwanie na lotnisku w Chani w temperaturze iście arktycznej (Grecy trochę przesadzili z klimatyzacją), pyszna przekąska w postaci najdroższej kanapki jaką kiedykolwiek jedliśmy (5E za kawałek okropnej bułki z wędliną i serem), następnie lot, który moja żona z powodu zatrucia zapamięta do końca życia. Na koniec już na naszym rodzimym lotnisku urwała się rączka od pożyczonej walizki… Najważniejsze jednak, że dotarliśmy do domu i chyba jednak… byliśmy szczęśliwi. Dom to zawsze dom.

All time all inclusive

Któregoś wieczoru wpadłem na szalony pomysł. Jak tylko przedstawiłem go żonie od razu stwierdziła, że jestem „rąbnięty” i żebym się „puknął w łeb”. Do rzeczy.

Tak leżąc i odpoczywając stwierdziłem, że tydzień to za mało. Doszedłem do wniosku, że all inclusive można by żyć znacznie dłużej, za wcale nie wygórowaną kwotę. Wystarczy sobie trochę poprzeliczać i wyjdzie, że życie „jak w madrycie” nie musi kosztować fortuny. Dla kogoś kto ma możliwość zarabiania zdalnego nie jest to wcale nie do osiągnięcia. Przedstawię proste wyliczenia dla jednej osoby:

  • koszt normalnej wycieczki last minute: 1600-2500 zł za tydzień pobytu, z czego sam bilet lotniczy kosztuje co najmniej 500 zł w obie strony
  • latając 4x wyjdzie 6400-10000 miesięcznie
  • odliczmy loty (lecimy jeden raz) i wyjdzie ok. 4500-6500 zł miesięcznie
  • uważam, że cenę takiego „dłuższego” pobytu spokojnie można by negocjować z samym hotelem i obniżyć tą kwotę o kolejny tysiąc lub dwa (prowizja biura podróży)

Wychodzi na to, że realnie można by było żyć w ten sposób za kilka tysięcy złotych miesięcznie. Nie wiem tylko jak rozwiązać kwestię internetu. W hotelach krzyczą sobie za to całkiem spore pieniądze (tam gdzie byłem 4E za godzinę), ale zapewne wszystko byłoby do dogadania.

Oczywiście problemem jest kwestia jak długo byśmy wytrzymali. Raj jest rajem zapewne przez niedługi okres czasu. Po miesiącu być może tym rajem przestał by być. Z drugiej strony jeśli ktoś ma możliwości i ochotę może spróbować…:)

I jeszcze jedna kwestia. Na Facebooku przed wyjazdem wspomniałem, że odcinam się całkowicie od internetu i odpoczywam ile wlezie. Muszę przyznać, że prawie mi się to udało. Wifi w hotelu było płatne i nie miałem przez to możliwości wejścia do sieci „przy okazji”. Dzięki temu mój kontakt z internetem ograniczył się do sprawdzenia nagłówków maili na moim Kindlu (jako awaryjny punkt dostępowy Kindle daje radę). Można powiedzieć, że na ten tydzień naprawdę się „wyłączyłem”.

Zapraszam do komentowania  i klikania w „lubię to” i inne plusy…:-)

 

 

 

Tags: , , ,

11 comments

  1. Hej Łukasz, powiem szczerze najnudniejszy post jaki czytałam na Twoim blogu, ale ważne, że szczery.
    Rozbawiłeś mnie tym pomysłem życia all inclusive. Może poza sezonem ma to swoje uroki ale w sezonie gwarantuje uciekłbyś ztamtąd szybciej niż myślisz.
    Wybierz sie do takiego kurortu w szczycie sezonu wtedy będziesz miał pełen obraz uroków tego typu turystyki.
    Pozatym życie hotelowe może się bardzo szybko znudzić.

    1. Zapewne masz rację. Pomysł już pod koniec wyjazdu wydawał mi się mało realny. Tak jak napisałem, mimo ogólnego zadowolenia z wycieczki cieszyliśmy się z powrotu do domu. Chodziło mi bardziej o pokazanie, że za kwotę relatywnie niewielką można w ogóle o czymś takim myśleć. Są osoby, które w tłumie czują się jak ryba w wodzie. Ja wolę raczej spokój i być może dlatego tak mi się podobało (koniec sezonu). W szczycie i zapełnionym po brzegi hotelu pewnie bym się tak dobrze nie bawił.

      No i szkoda, ze wpis nudny…;-), ale dzięki za szczerą opinię.

  2. Planując wszystko na własną rękę i wybierając kierunki na kieszeń Polaka (Kanary/Malta/w sezonie Tajlandia/Indie/Maroko/Włochy) można za 3000zł mieszkać w dobrych warunkach (raczej hostel) i mieć pełną swobodę tego co się robi.

    1. Odnośnie Tajlandii to swojego czasu się tym trochę interesowałem. Można tam żyć „na poziomie” za naprawdę niewielkie pieniądze. We wpisie poruszam jednak trochę inne „życie”.

  3. Pomysł jest ciekawy, aczkolwiek moim zdaniem po pewnym czasie traci swój urok. Na takie wycieczki jeździ się, by odpocząć, a nie żyć dłużej niż powiedzmy dwa tygodnie.

    Wiadomo, że jest swoboda, dostajemy wszystkiego co dusza zapragnie, ale tak zastanawia mnie jedno. Z jednej strony gdy się już dorobimy, taki wydatek będzie dla nas pestką. Ja uważam, że mimo wszystko w życiu powinno stawiać sobie wyzwania i dążyć do ich wykonania/spełnienia.

    Chodzi mi tu o to, że podczas wylegiwania się na plaży z laptopem na kolanach i wifi w powietrzu jedynym wyzwaniem, który możemy sobie wyznaczyć będzie szybsze rozwiązywanie solitare… (o ile ktoś ma wszystko zautomatyzowane)

    „Raj jest rajem zapewne przez niedługi okres czasu.” – tak też sądzę.

  4. Leniuchowanie na 110% 😉 Rozumiem, że baterie naładowane do dalszych zmagań z polskimi realiami?:) Ja w tym roku byłem w Grecji, a dokładniej w Stavros za naprawdę śmieszne pieniądze. Faktycznie owoce smakują zupełnie inaczej niż te, które możemy dostać na co dzień w Polsce. Na mnie wrażenie zrobiły 20-30kg arbuzy ;)) Co do ogólnego wrażenia widoki naprawdę super i co najważniejsze pogoda…zawsze pewna, zawsze ładna. Jeśli kiedyś byłbyś zainteresowany mogę poszukać kilka fotek z widokami i wysłać Tobie na maila 😉 Poza tym fajnie znowu było zajrzeć na Twojego bloga, pozdrawiam M

  5. Popraw sobie kwoty: „1600-2500 tys” chyba, ze miales na mysli 1 600 000 – 2 500 000.

    Na Krecie jest troche do zwiedzania, polecam na przyszly raz. Wynajecie apartamentu na uboczu byloby zapewne tansze, wieksza przestrzen i swiety spokoj. Ale jak lubisz All Inclusive i hotele, to w wielu miejscach pare tygodni nie bedzie drogie. Glowny koszt to przelot samolotem, a hotele sa z reguly tanie.

    Jak ktos pisal, na wyspach typu Kanary, Malta, Madeira, wynajecie domku na miesiac jest dosc tanie, mozna znalezc cos za 300-400 euro. Problem internetu tez latwy do rozwiazania – kupujesz lokalna karte sim i jedziesz na tamtejszym mobilnym internecie. Mam juz kolekcje kart z kilku krajow.

    Dla przykladu 2gb transferu w Egipcie kosztowalo mnie ok 60zl. Internet byl naprawde szybki i dzialal bardzo dobrze. Na Teneryfie zaplacilam chyba 35 euro za nielimitowany net przez tydzien.

    1. Kwoty poprawione – dzięki;)

      Co do zwiedzania to zgadzam się, że na Krecie jest sporo ładnych miejsc, ale my polecieliśmy na tydzień i raczej nastawialiśmy się na odpoczynek. Na chwilę obecną nie planuję żadnych dłuższych podróży. Trzeba się skupić na bardziej przyziemnych sprawach…

      Odnośnie mobilnego internetu to ciężko mi sobie wyobrazić pracę wyłącznie na takim „zwalniaczu”.

    2. Internet mobilny naprawde nie jest zly. Owszem w niektorych miejscach moze wolno chodzic, ale w niektorych jest naprawde super jakosci i nie ma co narzekac. Powiem tak: internet w korporacji moze byc gorszy niz internet mobilny. Czasami przelaczam sie na swoj USB dongle, bo nie daje rady korzystac z internetu firmowego, bo jest tak kiepskiej jakosci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*